* *
*
Trzeba...
Kwarantanna, nie kwarantanna, to nie ma
znaczenia.
Bez względu na okoliczności TRZEBA znaleźć czas dla dziecka. Specjalnie
używam słowa TRZEBA, bo to "słowo test" dla rodzica.Otóż każdy rodzic
czytający ten tekst może zareagować na to słowo na kilka sposobów i w
zależności od rodzaju reakcji musi zdać sobie sprawę czy jego
rodzicielstwo jest świadome. Jeśli rodzic na słowo TRZEBA zareaguje
zdziwieniem, "...że przecież jak to? Jakie TRZEBA? Przecież to nie jest
jakiś smutny obowiązek a czysta przyjemność...", to znaczy, że jest w
porządku. Jego świadome rodzicielstwo rozumiane jako wewnętrzna
potrzeba zajmowania się dzieckiem, wspólnej zabawy, wychowywanie
poprzez spędzanie razem czasu jest na odpowiednim poziomie. Jeśli
jednak rodzic po przecztaniu tego TRZEBA pokręci smutno głową i powie
"...no tak, mam tyle na głowie a tu jeszcze dziecko zajmuje mi czas
ciągle czegoś chce... Dlaczego nie bawi się samo swoimi zabawkami,
przecież tyle mu tego nakupiliśmy..." - to znak, że TRZEBA popracować,
ale nad sobą samym! Może powstać jeszcze pytanie ile tego czasu i czy
zawsze? Nie raz już o tym opowiadałem, ale napiszę tutaj raz jeszcze.
Czasu tyle ile się da, nie zaniedbując innych równie ważnych spraw, a
co do tego czy zawsze, to też nie. Nie możemy być na każde
"pstryknięcie". Musimy nauczyć dziecko zauważać, że jeśli robimy coś na
prawdę ważnego i damy dziecku taką informację, to znak, że musi
poczekać. Ale dziecko musi też wiedzieć, że jeśli poczeka, to i tak
zrobicie to, o co prosiło.
* * *
Mogę pomóc?
Czy w Waszym życiu były już
te momenty, gdy
dziecko przychodziło do Was z pytaniem: "Mamo, mogę Ci pomóc?", lub
analogicznie: "Tato, mogę Ci pomóc?" Jaka jest w takiej sytuacji
odpowiedź rodzica? Czy jest to zachęta do wspólnej pracy, czy bardziej
przeganianie w poczuciu świadomości, że i tak wiele nie pomoże a
jeszcze nabałaganić może...? No właśnie. Drodzy rodzice. O
bezpieczeństwie dziecka pamiętać zawsze trzeba i oczywistym jest, że
nie powinniśmy angażować dziecka w pomoc, gdy robimy coś, co przy
drobnej nieuwadze może sprowadzić nieszczęście. Jednakże oddelegujmy
naszą pociechę do takiej pomocy, która rozwinie nasze dziecko, niczym
mu nie zagrozi i sprawi przyjemność. Jak w przypadku naszych
dzisiejszych kopytek dziecko może pomóc formować ciasto, natomiast
wkładaniem klusek do gorącej wody zajmie się już dorosły. W żadnym
razie
nie powinniśmy jednak mówić dziecku słów w rodzaju: "Idź stąd, bo mi
coś zepsujesz." Albo: "Uciekaj, bo się poparzysz i dopiero będzie."
Tak,
moi kochani, robić nie możemy. Dlaczego? Szerzej piszę o tym w moim
poradniku.
A kluseczki
wyszły przepyszne.
* * *
Lustereczko.
Czy
macie świadomość, że nie wszystkie lustra w Waszych domach są ze szkła?
Tak jest. Oprócz tych tradycyjnych, wiszących na ścianach w
przedpokoju, czy w łazience, czy skrywających się w damskiej torebce są
jeszcze inne lustra. To Wasze dzieci. Nawet kiedy wydaje się Wam, że
dzieci Was nie naśladują, to i tak to robią. Czasem z tym
naśladownictwem otwierają się przed Wami i światem. W naszym przypadku
stało się to 14 stycznia 2020 roku. Antonina od pewnego już czasu
prosiła mamę o skrawki materiału na ubranka dla lalek. Bawiła się nimi
"ubierając" lalki i koniki w pelerynki wiązane gumką, lub łączone za
pomocą kleju (co było pod ręką). Jednak tego dnia wydarzyło się coś
innego. Zabawa w ubieranie lalek zmieniła swój kaliber... W ruch poszły
nożyczki, igła i nici. Antonina ubrała... Siebie! Tak po prostu.
Naśladując to, co widziała, obserwując mamę przy pracy skroiła sobie
bluzeczkę i zszyła ją.
Dzieci bardzo naśladują rodziców. Dlatego
warto dbać nie tylko o przekazywanie umiejętności, ale i o swoją
pozytywną postawę do życia, do ludzi. Rozwój osobisty jest z pewnością
skuteczną metodą dla własnego rozwoju jak i dla rozwoju dziecka. My z
przyjemnością przekazujemy tą wiedzę dzieciom. Uwielbiamy ich
entuzjazm, gdy uczą się nowych rzeczy. Ale rzadko zauważamy to wśród
ludzi wokół. A jak to jest u Was? Dzisiejsze czasy wymagają by wciąż
się rozwijać, doskonalić. Bądźcie wzorem dla swoich pociech.
*
* *
Stawiamy
plusiki.
Od pewnego czasu Tosia stawia ptaszki.
A w
zasadzie plusiki. Jest to nasz pomysł na motywację do robienia rzeczy,
które nie zawsze są przyjemnością, a niestety obowiązkiem. A ośmiolatka
już te obowiązki powinna mieć. Wyszliśmy z założenia, że te przyjemne
rzeczy są na górze listy, a te mniej przyjemne poniżej. Dbamy by
wieczorem podsumować ile było plusików zaznaczonych przy
przyjemnościach w danym dniu, a ile przy obowiązkach. Rzadko kiedy
wychodzi po równo. Zazwyczaj przyjemności jest więcej. I tu kolejny
nasz argument w kierunku dziecka, że przecież więcej zabawy ma niż
"innych takich"... W naszym przypadku ten system się sprawdza. Tosia ma
dużo frajdy w przypominaniu sobie po kolei "co dzisiaj było". Nie
zawsze da się bowiem na bieżąco stawiać plusiki, więc wieczorem robimy
to podsumowanie. Wiadomą rzeczą jest, że nie codziennie odhacza się
wszystkie przyjemności i obowiązki. Zachęcam do wypróbowania tego
systemu w Waszych domach z Waszymi dziećmi. Wystarczy zwykła tabelka z
wypisanymi po lewej stronie przyjemnościami i obowiązkami. Numery na
górze to nic innego jak kolejne dni miesiąca. Pierwotnie robiliśmy
tabelkę na 1 tydzień, ale kratki były za duże i papier się tylko
marnował, bo ile miejsca potrzeba by postawić "+"? Załączona miniaturka
to nasza wersja. Swoją wersję stwórzcie na podstawie własnych potrzeb
Waszego dziecka. Życzymy powodzenia.
*
* *
W
świadomym rodzicielstwie prawdziwą sztuką nie jest bycie autorytetem
dla dziecka przez pierwsze 10 lat jego życia. Prawdziwą sztuką jest
pozostać nim przez kolejne 10 lat. I kolejne... Taka refleksja naszła
mnie, gdy moja
córka zrobiła korony z papieru - dla mnie i dla siebie. Zrobiła to
całkiem spontanicznie. Nie bawiliśmy się w żadne królestwo, ani nic co
mogłoby jej zasugerować takie działanie. Po prostu zrobiła te korony,
podpisała je i tą dla mnie założyła mi na głowę. Duma przemieszana z
lekką nutką obawy. Fajnie jest mieć takie dziecko, dla którego jesteśmy
królem - oby jak najdłużej. Czego sobie i Wam drodzy rodzice życzę :)
*
* *
Wstaję
sobie dzisiaj o godzinie ósmej rano (wakacje) i oczom moim ukazuje się
taki widok.
Godzina dla dziecka ma drugorzędne
znaczenie. Nie
jest prawdą, że dziecko w wakacje musi spać do południa. Jeśli dziecko
wie, że rano spotka je coś miłego potrafi wstać jeszcze przed rodzicami
i nie ma znaczenia, czy to okres wakacji, czy nie. Poza tym w domu mamy
zasadę. W dni wolne od pracy czy nauki wstajemy najpóźniej o
dziewiątej. Rozumiem rodziców, którzy oboje w czasie wakacyjnym muszą
pracować. Dziecko w tym czasie śpi sobie w zamkniętym mieszkaniu i
nawet jeśli rodzice życzyliby sobie, by wstało "jak człowiek", to ta
obietnica często nie jest spełniona. Później przychodzi czas szkoły i
zaczynają się "pobudkowe dramaty". Kolorowe magazyny rozpisują się na
temat problemów z wstawaniem u dzieci, a panie psycholożki (uwielbiam
brzmienie nazwy tego zawodu w wersji kobiecej) oferują swoją pomoc...
Tylko czy tak być musi? Oczywiście, że nie. To jak nauczymy pewnych
postaw i zachowań nasze dziecko zależy tylko od nas. I na prawdę
rodzice nie muszą być oboje rano w domu, żeby dziecku chciało się
wstać. Jest na to mnóstwo sposobów, żeby je poznać trzeba rozsmakować
się w świadomym rodzicielstwie. Dlatego zachęcam do lektury mojego
poradnika "Wychowuj nie hoduj". Można go znaleźć w zakładce "Do
pobrania"
*
* *
Niedzielny
poranek. Nasza ośmioletnia córka wchodzi do naszego pokoju i mówi:
"Mamo, tato, zrobić wam kanapki na śniadanie?" Serce rośnie i pojawia
się wspomnienie... To już ponad rok jak postanowiłem Tosię nauczyć
samodzielnego robienia kanapek. Zaczęło się to w wakacje poprzedzające
pójście Tosi do szkoły (ogromny przeskok dla dziecka z przedszkola). W
tym celu odbyłem rozmowę z córką na temat zdobywania nowych
umiejętności. Cała rozmowa odbywała się oczywiście podczas robienia
kanapek przeze mnie. To ważne, aby to o czym się mówi zderzało się z
praktyką.
Opowiadałem jak to mi na początku też
smarowanie
nie szło
najlepiej, jak uczyłem się ostrożnie kroić plasterki ogórka, czy
pomidora. No i oczywiście jakie to niezmiernie ważne, żeby dokładnie
wypłukać sałatę! Grunt, że zaszczepiłem w dziecku chęć do działania.
Oczywiście początki były mega trudne :) Cierpliwość moja wystawiona na
ogromną próbę, ale stopniowo z upływem czasu było coraz lepiej. |
|
|
Kanapki Antoniny stawały się coraz bardziej
wyszukane. Nie
obyło się też bez rozmów co do czego pasuje, a czego z czym raczej nie
łączyć w jednej kanapce. Nie kryję, że nastąpił moment niechęci do
"kanapkowania" jak to u każdej siedmiolatki, ale i przez to dzielnie
przeszliśmy. Po prostu potrzebna jest do tego rozmowa.
Oczywiście śniadania i kolacje nie były wypełnione
tylko
kanapkami. Były także na wymianę płatki z mlekiem, serki z płatkami,
naleśniczki robione przez moją ukochaną żonę (mniam).
|
|
|
W
końcu
jednak dziecko doszło do wprawy do tego stopnia, że teraz (i tu
najważniejsze) chce sama.
Jak widać nawet codzienne czynności typu jedzenie też wymagają
zaangażowania ze strony rodzica, aby uzyskać pozytywny i ważny dla
dziecka efekt. Najważniejsze, to być przy nim, wspierać je,
kierunkować. Trzeba znaleźć chwilę na wspólne "coś". To na prawdę nie
jest długi czas (to dla tych, którzy twierdzą, że go nie mają).
|
A takimi
kanapeczkami zaskoczyła nas właśnie dzisiaj :) Były to kanapki "tata" i
"mama". My od razu zauważyliśmy podobieństwo: |
|
* * *
Było to 2 lipca 2019 roku. Nasza Tosia
obchodziła
swoje ósme urodziny. Jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego
zaprosiła osiem (przypadek?) swoich koleżanek na uroczystość. I
wreszcie nadszedł ten dzień. Co prawda odliczyło się siedem koleżanek,
ale i tak pełne mieszkanie :) Był oczywiście tort, szampan dla dzieci,
owoce, tosty a w zamrażarce lody (do których konsumpcji nawet nie
doszło, ale o tym dlaczego - za chwilę). Na pierwszy ogień oczywiście
poszedł tort. Dmuchanie świeczek i życzenia. Dzieci po zjedzeniu tortu
i wypiciu bezalkoholowego szampana poszły za naszą córką do pokoju.
Zabawki przygotowane, wszystko dopięte na ostatni guzik. Przez pierwsze
15 minut wydawało się, że dzieci bawią się w najlepsze. Po kolejnych
minutach do naszych uszu zaczęły docierać płaczliwe jęki Tosi. Nie
minęło pół godziny a okazało się, że większość koleżanek nie chce już
się bawić w to co proponowała nasza córka (a było w czym wybierać).
Dwie starsze koleżanki stwierdziły, że chcą iść na dwór. Jeszcze chwila
a z zaplanowanej zabawy byłyby nici. Tosia w rozpaczy. |
I wtedy wkroczyła moja żona. Krótki
research, kto
co najbardziej lubi. Padły pierwsze propozycje (na początku niechętnie)
jednak okazało się, że najwięcej głosów "za" było przy zwykłym
rysowaniu! Kartki, kredki, mazaki poszły w ruch. Żona zyskała chwilę na
zorganizowanie reszty atrakcji. Szybka wizyta w firmowej pracowni i
małżonka pojawiła się w pokoju Tosi z pełną torbą skarbów. Były tam
cekiny, tasiemki, zamki błyskawiczne w różnych kolorach, piórka,
maleńkie kwiatki z tekstyliów - jednym słowem wszystko czego małemu
artyście potrzeba. Żona siedząc w kółeczku z dziećmi podpowiadała,
pomagała przyklejać ozdoby.
|
|
|
Ja też wciągnąłem się w pomoc przy docinaniu tasiemek, podklejaniu
kwiatków. Ciężko było zorganizować przerwę na przekąski. Dzieci nie
mogły oderwać się od procesu twórczego. Powstały kolaże, bransoletki...
Każdy z gości oczywiście swoje dzieła zabrał do domu. Kiedy rodzice
przyszli o wyznaczonej godzinie po swoje pociechy dzieci kończyły
sprzątanie artystycznego nieładu.
|
Kiedy w domu zrobiło się cicho Tosi przypomniała się jeszcze
jedna planowana rzecz: "... a lody?..." Faktycznie
- zapomnieliśmy o lodach. A właściwie, to nie zapomnieliśmy,
tylko
brakło czasu. Czemu? Bo dzieci były zatopione w zabawie...
Tak sobie myślę, że dziś tak jak i kiedyś
dzieciakom nie
potrzebna jest wcale sterta nowoczesnych zabawek, wyśrubowanych na
rozwój i kreatywność nowoczesnych gier. Okazuje się, że tym nowoczesnym
dzieciom wystarczy... moja żona z głową pełną pomysłów, torbą
kolorowych drobiazgów i poswięconą im uwagą. A Wy jak myślicie?
*
* *
|